niedziela, 16 marca 2014

Chapter 5

Bank Holiday's* są wspaniałe z jednego powodu i tylko jednego; brak pracy. Mogłam spędzić cały dzień śpiąc, nawet czytając lub może trochę pisząc, ale tego nie zrobiłam. Moja mała przygoda z pisaniem, której oddałam się w ostatnim czasie szła dobrze i dalej wszystko szłoby jak po maśle, gdybym nie zostawiła swoich notatek i zeszytu w piekarni.
W związku z tym, zamiast być zawinięta w kołdrę, słuchając radia i popijając herbatę, znalazłam się kilka centymetrów od drzwi pociągu pędzącego w dół toru w kierunku White Chapel. Londyn był dziwnie zajęty przez święto państwowe, choć większość markowych sklepów i firm i tak były otwarte. Floyd dał Nia i mnie dzień wolny, ale myślę, że sam chciał mieć dzień wolny. Nigdy faktycznie nie widziałam jak wykonuje jakąkolwiek pracę, za każdym razem, kiedy weszłam do jego biura oglądał jakiś dziwny film na Netflix. 
Moje słuchawki były zaplątane wokół szyi, w nazwałabym to niebezpieczny sposób, jednak będąc w tak ciasnej, niewygodnej przestrzeni otoczonej przez setki nieznajomych mogłam żyć z brakiem komfortu. Mój iPad miał pełny asortyment, wiec dryfowałam od The Rolling Stones do Christina'y Aguilera'y. Miałam tysiące utworów z różnych gatunków. Dom często określał mnie jako "muzyczna mądrala". Nie byłam dokładnie taka, po prostu oglądałam rozdania nagród i wielokrotnie mogłam dostrzec parę artystów, ale większość z nich była mi obca. 
- Następny przystanek White Chapel - Jak przez mgłę usłyszałam megafon informujący pasażerów o naszym miejscu pobytu. Ściszyłam głos w moim iPad'dzie, gdy pociąg zbliżał się do stacji, której potrzebowałam - Zbliżamy się do White Chapel - Wyłączyłam całkowicie muzykę, kiedy wjechałam na stację, więc mogłam słyszeć swój pomruk powtarzający przeprosiny, abym mogła opuścić wagon bez popychania kogokolwiek.
Wychodząc na powierzchnię wzięłam głęboki oddech, nie było to takie przyjemne, Londyn nie należy do najekologiczniejszych miast, ale każde powietrze było lepsze od przepoconego podziemnego tlenu. Główna droga była wypełniona ruchem i korkami, co wystarczyło, aby spowolnić mnie przechodzeniem między samochodami. Oczywiście niezadowoleni taksówkarze głośno na mnie trąbili, nie będąc nawet na ich drodze. Idąc wzdłuż ulicy podłączyłam z powrotem słuchawki i moje ramiona nieco się kołysały do znanego beatu. Chciałam też nucić pod nosem, ale wolałabym nie przejawiać już dalszego wstydu publicznego, który robiłam przez połowę czasu. 
Piekarnia była niedaleko od stacji, więc po jednej piosence wyciągnęłam kluczyki z torby, aby otworzyć drzwi. Wyłączyłam muzykę po raz kolejny, gdy wsunęłam klucz do drzwi jeszcze ich nie otwierając. Odłączyłam słuchawki od iPada i włożyłam je do torby. Po przekręceniu kluczyka i zapoznaniu się z wyraźnym trzaskiem zamka, mocno pchnęłam sztywne drzwi. Miałam zamknąć je po tym jak weszłam, kiedy dźwięk głosów zatrzymał mnie w ruchu.

Miałam zamiar zawołać, aby zobaczyć kto tam był, gdy usłyszałam rozpoznawalny głos Floyda, ale nie rozmawiał z Nia'ą ani ze swoją żoną. W rzeczywistości nie była to kobieta i było słychać więcej niż jeden głos. Debatując, co robić dalej poczłapałam na nogach. Powinnam wyjść i udać, że mnie tu nie było? Powinnam pójść, powiedzieć cześć i ostrzec ich, że jestem tutaj tylko po to, żeby coś odebrać? Czy wziąć swój zeszyt z kuchni i uciec?
Wybrałam ostatnią opcję. Głosy należały do mężczyzn, mężczyzn, którzy brzmieli surowo i niemiło. Nawet Floyd brzmiał na bardziej spiętego niż zwykle. Z przodu piekarni nie mogłam usłyszeć ich konwersacji, ale mogłam powiedzieć, że byli w biurze na tyłach. 
W końcu cicho zamknęłam za sobą drzwi, ostrożnie, aby upewnić się, że kliknięcie zamka nie było zbyt głośne. Gdy zamknęłam drzwi zauważyłam czarnego vana z przyciemnianymi szybami z tyłu, zaparkowanego przed piekarnią. Naturalnie zakładałam, że jego właścicielem jest osobą znajdująca się w budynku.
Czekałam kilka minut, aż postanowiłam, że jeszcze nie wiedzieli o mojej obecności, zanim skierowałam się w stronę kuchni na palcach. Głosy stały się wyraźniejsze i głośniejsze bliżej tyłu budynku. Wkradłam się za ladę; korytarz prowadził do oddzielnych pokoi.
Jedynym problemem było, że biuro Floyda i pokój, do którego zmierzałam znajdowały się prawie naprzeciwko siebie. Dosłownie potrzebowałam dwóch kroków, aby znaleźć się z przodu piekarni po drugiej stronie korytarza i byłabym w kuchni. Jednak mogłam stwierdzić, że jego drzwi od biura były otwarte - wyraźnie nie spodziewając się o jakikolwiek podsłuch. Jeśli ktoś wewnątrz biura skierowałby się w stronę korytarza, nie było mowy, żebym mogła uciec.
Zakołysałam się na piętach i zastanawiałam co robić dalej. Moje myśli zamieniały się w jakiś rodzaj Lary Croft, gdy mój mózg przeprowadzał rozmowy, których prawdopodobnie nie miałam usłyszeć. 
Nieznane głosy miały te same grube akcenty. Na pewno nie byli z tej części miasta, z tego co przeżyłam w Londynie obstawiałam, że są bardziej z południa. Nie brzmieli na wyższą klasę, ale nie brzmieli też na powszechnych i na pewno nie brzmieli na kogokolwiek ze wschodu. My wszyscy brzmimy dość normalnie z dziwnym akcentem w niektórych słowach.
Nie bardzo wiedząc co robię, znalazłam swoją głowę przyklejoną do ściany starając się być jak najbliżej źródła dźwięku. Moje serce dynamicznie biło, nie byłam śmiałkiem, w rzeczywistości wolałam grać w życie po bezpiecznej stronie, dlatego byłam całkowicie oszołomiona, dlaczego wciąż tam stałam.

- Powiedziałeś, że jak długo przesyłka miała być tu przechowywana? - Usłyszałam pytanie Floyda.
- Do południa w piątek - Szorstki głos odpowiedział. Głos sprawcy brzmiał na kogoś, kto był w tym samym wieku co Floyd.
- Dostarczona do południa we wtorek i odebrana do południa w piątek? - Floyd zapytał.
- Tak. Punkt dwunasta.
- Czy istnieje powód, dlaczego dzień przesyłki i czas się zmienił? Nie jestem zbyt przekonany tym nowym układem. Nigdy nie zostaliśmy złapani przez Wschód, więc dlaczego teraz to zmieniasz?

Oniemiałam, nie rozumiałam ich slangu i byłam zupełnie zagubiona w ich rozmowie. Dobrze wiedziałam, że nie mówił o dostarczeniu do piekarni produktów do pieczenia bo są dostarczane w każdy poniedziałek o piątej rano i nikt ich nie odbierał. Floyd nigdy nie wywołał niczego niebezpiecznego w moim mózgu, ale może się myliłam. Byłam zaintrygowana,aby dowiedzieć się, kto był "Wschodem". Jeśli był tu Wschód to czy to oznacza, że znajdowała się tu też Północ, Południe i Zachód?

- Dwóch moich ludzi zostało niedawno przebadane przez Wschód. Zauważyłem wzrost podejrzanej aktywności. Najwyraźniej nie jesteśmy jednymi, którzy zmieniają swoje plany.
- Czym oni się zajmują?
- Podejrzewamy, że robią trudniejsze oferty niż wcześniej, dlatego ktoś złapał naciekającą granicę i stwarzające zagrożenia będą rozpatrywane w zwykły sposób.
- Oni aż się proszą o kłopoty. Z kim mają jeszcze do czynienia? Na pewno ich bywalcy nie są do mocnych rzeczy?
- Możesz być zaskoczony pewnego dnia - Głos się roześmiał, nie był to humorystyczny śmiech, bardziej złowrogi. 

Mocne rzeczy, rozdawanie, przesyłki - Przypuszczałam tylko narkotyki, co jeszcze możesz rozpowszechniać w ten sposób? Uderzył mnie szok, że Floyd był zaangażowany w poważne nielegalne działalności. Nie wiem co było jego przesyłką, z tego co zgromadziłam stał za tym "Wschód"- kimkolwiek byli, zajmowali się narkotykami. Przesyłką Floyda mogły być babeczki albo szczenięta, jednak bardzo w to wątpiłam. Wiem, że Londyn nie był przyjaznym miastem, miał swoje ciemne zaułki, nieograniczone kluby nocne i strefy "no go", ale nigdy nie zwracałam na to uwagi aż do teraz.
Decydując się nie tracić więcej czasu i strachu przed byciem złapaną jak jeleń w reflektory, przystąpiłam do określania jak odzyskać mój zeszyt. Poczułam jak mój telefon wibrował w torbie, podziękowałam sobie, że przestawiłam go na wibracje, a nie na dźwięk. Po cicho wyciągnęłam go z torby i przeskanowałam wiadomości od Dom'a, najwyraźniej Jason znowu zjadł wszystkie moje płatki. Ten chłopak życzył sobie śmierci, poważnie.
Zmarszczyłam brwi, byłam w niezręcznej sytuacji i ewidentnie nie miałam płatków. Dzisiejszy dzień zapowiadał się świetnie, zadumałam cynicznie do siebie. Miałam wsunąć mój telefon z powrotem do torby, kiedy czarny ekran podsunął mi pomysł. Patrząc na moją bezcenną reakcję na ekranie, przyszło mi do głowy, abym mogła wykorzystać go jako lustro.
Zsunęłam się po ścianie i odwróciłam swoje ciało tak, aby było naprzeciwko biura. Powoli i po cichu zsunęłam swój telefon na podłogę, żebym mogła zobaczyć w nim promyk odbicia. Po dokładnym przestudiowaniu obrazu, stwierdziłam, że mogłam przepełznąć korytarzem niezauważona. Wszyscy w biurze wydali się być skierowani w innym kierunku niż pusty korytarz.
Stojąc, odłożyłam telefon i skierowałam się w stronę kuchni, wzięłam głęboki oddech i bezszelestnie jak tylko mogłam udałam się wzdłuż korytarza. Na szczęście nie miałam na sobie obcasów.
Nie śmiałam spojrzeć w dół korytarza bo nie chciałam się poślizgnąć , nie mogłam ryzykować żadnego dodatkowego ruchu, który stworzył by choć trochę jakiegokolwiek hałasu. Będąc wewnątrz bezpiecznej odległości od kuchni stałam nieruchomo. Czekałam na dalsze kontynuowanie ich rozmowy, moje serce waliło w klatce piersiowej oczekując jak ich głosy znowu zaczną iskrzyć.
Sekundy mijały i dźwięku nadal nie było. W połowie spodziewałam się, że czyjaś ręką znajdzie się na moim ramieniu, co spowodowałoby atak serca. Ale nic takiego się nie stało. Na szczęście ich głosy znów wypełniły moje uszy, znajdowali się dalej w biurze ku mojej uldze. 
Nie mogłam znieść dłużej oczekiwania i ruszyłam cicho wzdłuż korytarza docierając do stanowiska pracy, gdzie zostawiłam swój zeszyt. Leżał dokładnie w tym samym miejscu. Umieściłam go bezpiecznie w mojej torbie razem z luźnymi notatkami. Miałam zrobić krok, kiedy nagle zostałam zaniepokojona głośnością głosów. Nie byli wcześniej tak głośno, co tylko oznaczało, że się przemieścili. 
W panice schowałam się szybko za ladą trzymając torbę blisko, aby upewnić się, że kiedy będą przechodzić obok nie będzie mnie widać. Czułam jak moje dłonie stają się lepkie i pot pojawia się na moim czole. Zaczęłam czuć się niebezpiecznie w miejscu, którym nazywałam drugim domem.
- Wezmę moich najlepszych ludzi, aby wciąż trzymali oko na okolice przez pierwsze parę tygodni od dni przesyłki, żeby była na bezpiecznej stronie. Nie potrzebujemy środkowego człowieka, żeby być wyeliminowanym.
- Mile widziane - Floyd odpowiedział na głos. Stali na korytarzu, mogłam powiedzieć, że tuż przy kuchni. Na szczęście ich kroki stąpały z dala od mojej kryjówki i w przeciwnym kierunku. 
- Jeśli zaczęłyby się jakieś problemy wiesz jak się z nami skontaktować. Jakiekolwiek ślady podejrzanych działań czy nieuczciwej gry, daj nam znać od razu.
- Jak zawsze.
- Zawsze przyjemnością jest robić z tobą interesy Floyd.
- Z tobą również Paul.
- Dbaj o siebie i pamiętaj co ci powiedziałem na początku o wiesz czym i wiesz kim.
- Oboje są tutaj bezpieczni.
- Jak na razie.

Nie słyszałam niczego innego oprócz słabego dźwięku zamykanych drzwi. Czekałam co najmniej dziesięć minut, zanim zdecydowałam, że mogę znowu bezpiecznie się poruszyć. Zakładałam, ze Floyd chciał zatrzymać się w środku i po prostu pożegnać się z "Paulem" i jego odwiedzającymi kolegami, ale on również opuścił budynek dość szybko. Kiedy wstałam zbadałam teren, był całkowicie pusty. 
Nie tracąc więcej czasu pomknęłam gorączkowo w kierunku przodu piekarni. Dotarłam do drzwi i bez zastanowienia pociągnęłam w dół za klamkę spodziewając się, że są otwarte, ale oczywiście Floyd nie wiedział, że tu byłam, więc je zamknął. Mój brak koncentracji prawdopodobnie był spowodowany ilością płynącej krwi przez moje serce i mózg z całej adrenaliny. Mimo wszystko, byłam z siebie trochę dumna, że nie dałam się złapać.
Wyjrzałam na zewnątrz szukając w torbie moich kluczy. Czarny van zniknął odpowiadając na moje wcześniejsze wątpliwości co do właściciela. Było kilka pytań w mojej głowie do napełnienia, ale postanowiłam nie myśleć o nich dopóki nie znajdę się w jakimś bezpiecznym miejscu, jak moje przytulne łóżko.

Wyszłam z piekarni dość szybko zamykając za sobą drzwi i ruszyłam wzdłuż ulicy w szybkim tempie. Nie zatrzymałam się, aby spróbować wyciągnąć iPad'a z torby, byłam zbyt zaniepokojona wróceniem do domu i rozważaniem kilku teorii.
Byłam nieświadoma swojego otoczenia, skupiając się tylko na stacji metra, do którego szybko się zbliżałam, dopóki nie zauważyłam pary stóp idących obok mnie, jednak mój wzrok pozostał skupiony na ziemi. Nie było to rzadkie zjawisko, ale sprawca szedł blisko, zbyt blisko jak na mój gust. Po przestudiowaniu zużyte buty dołączyły do drugiej osoby, postanowiłam spróbować odwrócić się od niego, jednak on wyraźnie miał inne zamysły.
Moja ręka została mocno chwycona, brak szacunku dla moich zmysłów. Miałam zamiar drzeć się w niebo głosy, gdy wciągnął mnie do najbliższej alejki, ledwie wystarczająco dużej dla dwóch osób, nie mówiąc już o jakimkolwiek komforcie. Ale jego ręka została przyciśnięta do moich ust zmuszając moją głowę do spojrzenia w górę. Byłam zbulwersowana brakiem pomocy od kogokolwiek z ulicy, na pewno ktoś widział niewinną dziewczynę zaciągniętą do alei przez faceta, którego twarz była poryta siniakami?
- Nawet nie myśl o krzyczeniu - Warknął, jego usta były wystarczająco blisko mojego ucha, abym mogła poczuć jego gorący oddech. Zmusiłam się i skinęłam głową - Kiedy zadam ci pytanie odpowiesz szczerze. Zrozumiano? - Warknął, a ja znowu skinęłam - Co tam robiłaś?
Założyłam, że mówił o piekarni i było już jasne, że nie powinnam tam być. Jego dłoń opuściła moje usta, ale nadal unosił ją blisko w razie, gdybym zdecydowała się krzyczeć. Jego ciało napierało na mnie z taką siłą, że ledwo mogłam oddychać, nie mówiąc o ucieczce.
- Byłam po prostu coś odebrać - Zadrżałam próbując uniknąć jego intensywnego spojrzenia. Kto wiedział, że zielone oczy mogą być tak onieśmielające? Zawsze wyobrażałam sobie, że ktoś kto może tobą manipulować musi mieć piercing i brązowe prawie czarne oczy.
- Coś? - Warknął napierając swoim ciałem bliżej mnie. Zaczęłam się trząść z powodu jego bliskości i groźnego głosu.
- Mój zeszyt. Zostawiłam go tam wczoraj.
- Pokaż mi - Rozkazał.
Sięgnęłam w dół do mojej torby, wyraźnie starając się uniknąć dalszego kontaktu z nim. To było ciężkie i uciążliwe, ale wyciągnęłam go modląc się, aby nie chciał zajrzeć do środka, ponieważ zawartość prawdopodobnie by go przestraszyła i brzmiałabym jak psychopatka.
Na szczęście skinął głową pozwalając mi umieścić go z powrotem bez żadnych dalszych pytań. Wciąż wyglądał na złego, jakby moja szczerość nie była dla niego wystarczająca.
- Usłyszałaś cokolwiek? I nie rób ze mnie głupka. Ty i ja, oboje wiemy, o co mi chodzi.
Tym razem spotkałam jego wzrok, a jego głos był mniej poniżający - Nie. Po prostu weszłam i od razu wyszłam - Spojrzał prosto przez moje oczywiste kłamstwo.
- W takim razie chcesz udawać głupka?
- Nie - Pozwoliłam wykazać mojemu głosowi osłabienie, drżenie ukrywało się głęboko w gardle, odmawiając pojawienia się w moim głosie. 
- Cokolwiek usłyszałaś zapomnij o tym. Idź do domu, upiecz ciasto czy cokolwiek tam robisz i nawet o tym nie myśl - Nie mogłam skleić odpowiedzi, zanim znowu przemówił - Nie robię tego dla twojego bezpieczeństwa. Nie aż tak bardzo dbam o ciebie Lennon Rae. Londyn nie jest ciekawym miejscem, ale dla twojego dobra, udawaj, że jest. Okej?
Oszołomiona skinęłam głową w milczeniu, tracąc zdolność mówienia. Gwałtowność jego wyznania była lekko urażająca. Osobiście go nie znam i nie zależy mi na nim, ale mogłam przejść prosto i przyznać, że było to bezczelne. Po tym cofnął się, mały krok wystarczył, aby stworzyć mała odległość między nami, zanim dotarł do przeciwległej ściany. Przeniósł swoje ręce z dala od mojego ciała i z powrotem zmrużył na mnie oczy, zakładając, że zrozumiałam jego wiadomość.
- Idź - Podyktował, kiwając głową w stronę ulicy.
Zmuszona nie musiałam nawet niczego rozpatrywać. Wydarzenia w piekarni wkrótce zostały zepchnięte na bok, gdy przeciskałam się z powrotem przez tłum, moje serce pojękiwało. Chciałam wrócić do mojego bezpiecznego łóżka nawet bardziej niż wcześniej. Nie znałam go, nie wiedziałam co robi czy kim jest, ale kilkakrotnie staliśmy sobie na przeszkodzie, wydzielał różne aury.
Widocznie moje poprzednie dyktanda o Harrym Stylesie nie były w pełni poprawne. Czy to było złe, że byłam nieco szczęśliwa, że wciągnął mnie do tej alei? Mogłam stworzyć coś jeszcze bardziej urzekającego o jego charakterze. Dał mi adrenalinę i satysfakcjonujący uśmiech na mojej twarzy. Harry Styles był bardziej skomplikowany niż początkowo go postrzegałam.

*Bank holiday- święto państwowe będące dniem wolnym w Wielkiej Brytanii i Irlandii. 



Mamy kolejny rozdział :) Piszcie jak Wam się podoba. Za jakiekolwiek błędy przepraszam, ale spieszyłam się, aby dzisiaj to dodać.
Jak zawsze przypominam, że możecie zadawać pytania, dzielić się wrażeniami na tt hashtag #DecodeFF i zapraszam do zapisywania się w zakładce informowani :)

Mam do Was prośbę, abyście rozsyłali to tłumaczenie swoim znajomym bo jest mi mega miło, kiedy nas przybywa x



CZYTASZ = KOMENTUJESZ

4 komentarze:

  1. Jejuu mega *-* czekam na następny ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny jak zawsze

    OdpowiedzUsuń
  3. Awawwa!!!!!!!!!!! ♥
    Tyle czekałam! O Boże, mało Hazzy, mało Hazzy! xd
    Piękne tłumaczenie, genialne! :3
    HAHA! A Lennon zamiast się bać, to ma coraz to nowsze pomysły o nim! Po prostu kocham tę bohaterkę! :D
    Nie jestem dobra w pisaniu komentarzy, tak więc już skończę, żeby siary nie zrobić. xd
    Aha i jeszcze jedno...
    Kiedy mniej więcej przetłumaczony będzie kolejny rozdział? Nie chcę być upierdliwa, czy coś, ale dla mojego świętego spokoju. ;3
    No, to pozdrawiam! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rozdziały jak już kiedyś pisałam będą pojawiać się w każdą niedzielę x
      dziękujemy za komentarz :)

      Usuń